Strona 1 z 1

: 12 sie 2008, 9:03
autor: krzys1984
Polityka - nr 20 (2654) z dnia 17-05-2008; s. 24
Kraj
O jeden most za daleko
Ile może kosztować osiem szklanych kloszy do lamp, przez gapiostwo nie wpisanych do kosztorysu wielkiego mostu? 124 mln zł, a może nawet 290 mln zł. A wszystko zgodnie z prawem o zamówieniach publicznych. To tylko jeden z absurdów ustawy mającej służyć w teorii uczciwemu i oszczędnemu wydawaniu naszych pieniędzy.
Adam Grzeszak
Most nad Odrą w Rędzinie, choć jeszcze nie powstał, sławą przyćmił wszystkie wrocławskie mosty z Grunwaldzkim włącznie. Długi na ponad 1700 m i zawieszony na wysokich pylonach będzie prawdziwą ozdobą przyszłej autostradowej obwodnicy Wrocławia. Jednak nie urodzie zawdzięcza swą sławę. Dziś każda rozmowa na temat funkcjonowania systemu zamówień publicznych musi się zacząć albo skończyć na tym właśnie moście. Wszystko za sprawą przetargu zorganizowanego przez Generalną Dyrekcję Dróg Krajowych i Autostrad (GDDKiA), który miał wyłonić wykonawcę tego obiektu. Oferty złożyły trzy konsorcja, z których komisja przetargowa wybrała najtańszą, złożoną przez firmy Dywidag Bau i Strabag. Państwowy inwestor był zachwycony, bo wykonawcy gotowi byli zbudować most za 452 mln zł, czyli o 100 mln zł mniej, niż on sam pierwotnie planował wydać na ten cel.

Detektywi hakowi

Podczas ogłoszenia wyników przetargu obecni byli nie tylko zwycięzcy, ale także ekipy konkurentów. To standardowa procedura: wszystkie firmy, stające do dużych publicznych przetargów, wysyłają w takich momentach „ekipy hakowe”, których zadaniem jest prześwietlenie zwycięskiej oferty i sprawdzenie, czy nie dałoby się jej jakoś podważyć. Godzinami fotografują tysiące stron i niczym detektywi badają wszystkie poszlaki. Nawet jakość papieru, kolor tuszu czy rodzaj oprawy. Zdarza się bowiem, że organizatorzy przetargów żądają ofert np. na papierze kredowym, odpowiednio oprawionych i parafowanych na każdej karcie. Jak się ktoś zagapi i użyje innego papieru albo zapomni złożyć gdzieś parafę, to już jest hak. Można spróbować podważyć wynik przetargu. Z dużą szansą na sukces.

We Wrocławiu takim hakiem okazały się szklane klosze lamp. Konkurenci – konsorcjum firm Mostostal Warszawa i Acciona – wytropili w zwycięskiej ofercie drobny błąd. W kosztorysie nie uwzględniono montażu ośmiu kloszy. Lamp było więcej, kloszy mniej; w sumie wyszło manko wartości 47 zł. Natychmiast zgłosili protest. Inwestor sprawę uznał za nieistotną i protest oddalił. Sprawa trafiła do sądu, który stwierdził, że błąd to błąd, więc zgodnie z przepisami ustawy o zamówieniach publicznych oferta nie może być brana pod uwagę.

W tej sytuacji za zwycięzcę przetargu musiało zostać uznane dociekliwe konsorcjum Mostostalu i Acciony. Choć jego oferta jest o 124 mln zł droższa, państwowy inwestor zacisnął zęby i oświadczył, że trudno, siła wyższa – zapłaci. Procesowanie się zahamowałoby budowę, a do tego nie chce dopuścić. W tym momencie do akcji weszła jednak ekipa hakowa trzeciego uczestnika przetargu, firmy Skanska. Po prześwietleniu oferty nowego zwycięzcy okazało się, że nikt nie jest doskonały. Zdaniem śledczych z firmy Skanska, Mostostal i Acciona podały zbyt niską cenę kabli, więc ich ofertę trzeba także odrzucić.

Dzięki temu na placu boju miała szansę pozostać Skanska, która gotowa jest wybudować most za 740 mln zł, czyli o 290 mln zł drożej niż pierwszy zwycięzca. Wprawdzie wydane kilka tygodni temu orzeczenie Krajowej Izby Odwoławczej (KIO), sądu arbitrażowego działającego przy Urzędzie Zamówień Publicznych (UZP), rozstrzygającego przetargowe spory, okazało się dla firmy Skanska niepomyślne, ale są jeszcze sądy powszechne. Gdyby się uparła to miała szansę powalczyć o lukratywny kontrakt, a przy okazji zamrozić na kolejne miesiące, a może i lata budowę mostu. Uroczyście oświadczyła jednak, że do sądu nie pójdzie. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Na innych odcinkach przyszłej wrocławskiej obwodnicy autostradowej jest podobnie. Firmy niezadowolone nie tylko z rozstrzygnięć przetargowych, ale także z samej procedury stosowanej przez inwestora, nie wychodzą z sądów. Właśnie zapadło kolejne rozstrzygnięcie sądowe po proteście firmy Hermann Kirchner, więc przetarg na jednym z odcinków będzie mógł ruszyć dalej. Tymczasem na sąsiednim zaczęło się kolejne postępowanie przetargowe. Wartość zadania szacowana jest na ok. 3 mld zł, więc w szranki stanęło aż dziewięciu wykonawców. Oj, będzie się działo!

Przepiłowany przetarg

Bitwa o most na Odrze trwa już rok. Jest jedną z wielu podobnych, ale ze względu na finansową skalę swoim absurdem poraża nawet tych, którzy do takich spraw już przywykli. Za drobny błąd w dokumentacji zapłacimy ekstra 124 mln zł. I możemy mówić o szczęściu, bo groziło nam dwa razy tyle. My – społeczeństwo – bo to inwestycja współfinansowana ze środków publicznych, czyli z naszych podatków.

– Jeśli prawo zamówień publicznych daje narzędzia do podważania wyników przetargów, to trudno, by ktoś nie chciał z nich skorzystać. Tu przecież chodzi o kontrakty wartości kilkuset milionów złotych – przekonuje Włodzimierz Zawadzki, były prezes Warszawskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Jego zdaniem, prawdziwą przyczyną jest zastój budowlany. Dużo się wprawdzie mówi o inwestycjach, ale ogłaszanych przetargów jest niewiele. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawia się jakiś duży kontrakt, konkurenci skaczą sobie do gardeł. Podobnego zdania jest Wojciech Malusi, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Drogownictwa. – Polska branża drogowa wykorzystuje dziś zaledwie 60 proc. swoich możliwości – ubolewa.

Sam w zanadrzu ma kilka opowieści o przetargowych absurdach. Na przykład sprawę obwodnicy jednego z podlaskich miast (prezes woli nie zdradzać którego), gdzie zwycięską ofertę skutecznie podważono, z powodu... piły. Inwestor rozpisując przetarg precyzyjnie wyliczył w specyfikacji istotnych warunków zamówienia (SIWZ), jaki sprzęt musi mieć wykonawca. Ponieważ na przyszłej drodze rosły drzewa, lista zawierała również piłę łańcuchową o mocy 2,8 kW. Zwycięzca przetargu nie sprawdził, że piła, którą wpisał do dokumentacji, ma moc 2,5 kW. Ale konkurent sprawdził. Przy piłowaniu różnica jest niezauważalna, ale przy rozstrzyganiu przetargu miała znaczenie fundamentalne.

Częstą przyczyną unieważnienia lub zmiany rozstrzygnięcia przetargów bywają groszowe różnice w kosztorysach. I to nawet powstałe nie z powodu błędu czy gapiostwa, ale na skutek stosowania różnych programów komputerowych. Wykorzystują one odmienne metody zaokrąglania tysięcznych części złotego. Przy wielomilionowych kwotach uzbiera się z tego czasem kilka–kilkanaście dyskusyjnych groszy. Jest dyskusja, jest szansa na podważenie rozstrzygnięcia.

– To się niebawem zmieni. Przyjęty przez rząd projekt nowelizacji ustawy o zamówieniach publicznych przewiduje, że drobne omyłki pisarskie albo rachunkowe, popełnione przez zamawiających lub wykonawców, będą mogły być korygowane w trakcie postępowania, bez ryzyka odrzucenia oferty lub unieważnienia przetargu – zapowiada współautor projektu zmian, prezes Urzędu Zamówień Publicznych Jacek Sadowy. Jego zdaniem, choć obecna ustawa ma wiele słabości i co gorsza jest niezgodna z unijną dyrektywą przetargową (więc mogą być problemy z finansowaniem inwestycji z funduszy UE), to organizatorzy zbyt łatwo zrzucają na nią własne wpadki. O kłopotach z realizacją publicznych inwestycji decyduje również słabe przygotowanie urzędników i niska jakość dokumentów przetargowych. Bywa, że szczegółowo regulują sprawy nieistotne (np. graficzną formę oferty), a jednocześnie niezbyt starannie precyzują samo zamówienie. Można się oburzać na uczestników, że zasypują organizatora przetargu dziesiątkami absurdalnych pytań, z których każde przedłuża procedurę, ale z drugiej strony trudno się im dziwić, bo np. użycie dwóch tożsamych określeń – most i obiekt mostowy – już może wyłożyć ofertę.

Od ściany do ściany

Ustawa o zamówieniach publicznych jest jednym z częściej zmienianych aktów prawnych. Odbijamy się od ściany do ściany. Najpierw podnosi się krzyk, że zbyt dużo swobody to przyzwolenie na korupcję i ustawianie przetargów, więc trzeba zaostrzyć przepisy. Potem pojawia się wezwanie, by je uelastycznić, bo nadmierny rygoryzm i formalizm wydłużają i podrażają inwestycje. Właśnie dziś mamy do czynienia z tą drugą sytuacją. Urzędnicy przekonują, że inwestycje się ślimaczą, bo firmy nauczyły się wykorzystywać absurdalne kruczki prawne. Co gorsza, ich złośliwość oraz skłonność do pieniactwa sprawiają, że nie można podpisać żadnego kontraktu, bo przegrani nie wychodzą z sądu. Wrocławski most w Rędzinie stał się ikoną tego zjawiska.

– Przygotowanie inwestycji drogowej jest wieloetapowe. Zanim wybrana zostanie firma budowlana, trzeba sporządzić dokumentację, wykonać ocenę oddziaływania środowiskowego, projekty budowlane itd. I na każdym etapie, na drodze przetargu, musi zostać wyłoniony wykonawca. A ponieważ wszyscy nauczyli się wykorzystywać możliwości ustawy o zamówieniach publicznych, opóźnienia się spiętrzają i cała procedura trwa bardzo długo – wyjaśnia rzecznik Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad Andrzej Maciejewski. Dlatego w GDDKiA z nadzieją powitano projekt zmian, który uwzględnia wiele postulatów administracji drogowej. Przyznają, że na razie przetargów jest niewiele, ale w przyszłym roku to się dopiero posypią! Będzie ich kilkanaście razy więcej. Dlatego dobre prawo bardzo się przyda. Drogowcy będą budowali drogi, a nie wędrowali po sądach.

– Cały czas słyszymy takie obietnice. A od czasu do czasu straszy się nas, że przyjadą Chińczycy i wybudują nam drogi i autostrady – twierdzi prezes Wojciech Malusi. Prezes reprezentuje organizację skupiającą mniejsze, głównie polskie, firmy drogowe, które czują się zagrożone nie tylko przez legendarnych Chińczyków, ale głównie przez wielkie międzynarodowe koncerny, które zdominowały nasz rynek. Część z nich wykupiła polskie firmy drogowe, część po wygraniu przetargu organizuje własne konkursy na podwykonawców, wyciskając z maluchów ostatnie soki. Administracja drogowa preferuje wielkich, bo lepiej jedno duże zadanie powierzyć renomowanej międzynarodowej firmie, która potrafi zapewnić gwarancje bankowe, niż użerać się z wieloma małymi krajowymi wykonawcami. – Naszą zmorą są preselekcje, czyli dopuszczanie do przetargów wybranych, dużych firm. Zdarza się, że nawet przy niewielkich inwestycjach pojawiają się żądania wylegitymowania się zrealizowanymi wcześniej olbrzymimi zadaniami.

Uciążliwości ustawy o zamówieniach publicznych wywołują nie tylko presję na to, by ją zmienić, ale też, a nawet zwłaszcza, by się jakoś spod jej działania uwolnić. Prezes UZP z niepokojem obserwuje coraz większą presję do stosowania tzw. trybów niekonkurencyjnych, zwłaszcza zamówień z wolnej ręki. Przykładem tej tendencji jest także ustawa o Euro 2012, która zwolniła inwestycje przygotowywane na tę imprezę z działania części reguł obowiązujących w zamówieniach publicznych.

– Komisja Europejska już nam zwróciła uwagę: mistrzostwa Europy nie są wystarczającym powodem, dla którego można odejść od reguł przejrzystego i konkurencyjnego systemu przyznawania zamówień. Jeśli tego szybko nie zmienimy, narazimy się na konsekwencje, włącznie z zablokowaniem unijnych funduszy – wyjaśnia prezes Sadowy.

Politycy i urzędnicy ze zmianami ustawy o zamówieniach publicznych wiążą duże nadzieje. Zwłaszcza ci, którzy odpowiadają za inwestycje infrastrukturalne – budowę dróg, mostów, dworców, linii kolejowych, lotnisk, budynków użyteczności publicznej itd. Przekonują, że teraz, kiedy prawo zostanie uwolnione od dotychczasowych absurdów, będzie można się zabrać za robotę. Zostaną ograniczone możliwości pieniactwa wykonawców, bo nie będą mogli czepiać się drobiazgów. Możliwe będzie podpisanie umowy z wykonawcą przed ostatecznym rozstrzygnięciem protestu. Rutynowe, uciążliwe kontrole uprzednie prezesa UZP (przed przetargiem) zostaną w dużej części zastąpione przez kontrole interwencyjne, wtedy kiedy pojawią się skargi lub sygnały o naruszeniu prawa. Nie wszystkie problemy zostaną jednak rozwiązane.

– Wciąż nie dopracowaliśmy się jednolitych standardów zamówień publicznych. Każdy organizator przetargu ma ambicje, by wszystko wymyślić od początku. Ustala więc własne reguły, stawia własne wymagania. To rodzi niepewność, komplikuje i podraża koszt przygotowania ofert, a także zniechęca przedsiębiorców. W efekcie realizacja przedsięwzięć finansowanych z publicznej kasy kosztuje dużo, bo firmy muszą wkalkulować bardzo nietypowe ryzyko – twierdzi Jeremi Mordasewicz, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Także prezesa UZP Jacka Sadowego martwi sytuacja na rynku zamówień publicznych. Wszystkich emocjonują wielkie konflikty, jakie wybuchają przy okazji dużych przetargów, tak jak ostatnio w sprawie lamp na wrocławskim moście czy przy zakupie policyjnych radiowozów (policja jest oskarżana o preferowanie jednego producenta), sugerujące, że wszyscy zabijają się o zdobycie zamówienia. Ale to tylko złudzenie. – W blisko 50 proc. ubiegłorocznych przetargów złożono tylko jedną ważną ofertę. W sumie średnia to niewiele ponad dwie oferty na przetarg – ubolewa prezes UZP.

Przedsiębiorcy spokojnie podchodzą do nowelizacji systemu zamówień publicznych. Marzy im się stabilne prawo, jasne reguły gry i przewidywalny publiczny inwestor. – I żebyśmy mieli nieustający okres przedwyborczy – żartuje prezes Malusi. – Bo wtedy rozpisywanych jest najwięcej przetargów.